Kręcąc się w weekend samochodem po Polsce i słuchając muzyki (z radia i na żywo) doszliśmy do przerażającego wniosku, że materiału do skochankowania jest jeszcze mnóstwo i spokojnie wystarczy na 2-3 lata stosunków międzynarodowych, a może i na pełną magisterkę. W zasadzie w każdym numerze są jakieś podteksty. Niestety nawet taki specjalista od angielskiego jak Krzysiek nie ustrzegł się kilku błędów w tłumaczeniach. Nawet w przypadku najlepszego na płycie (to pewnie kwestia radosnego power-helloweenowego riffu, który dobrze pasuje do kochankowej twórczości, ale tekst również jest spoko) numeru. I tak, gdy włóczyliśmy się pustą autostradą Łódź-Wrocław przyszło mi do głowy najlepsze na świecie tłumaczenie. Niestety już go nie pamiętam, więc pozostało mi śpiewanie trajbiutu:
Pan od Tortu tu był
Stół ciastkami nakrył
Czy odwiedzi nas znów Pan od Tortu
Każdy z nas chętnie zje
Jedną babkę lub dwie
Kiedy przyjdzie tu znów
Pan od Tortu
Pan od Tortuuuu, chcę jeść
Inną rzeczą, która rzuciła się w uszy podczas tego weekendu jest niewykorzystany potencjał numeru o jebaniu gromem. To świetny numer do przedstawienia kapeli, dlatego ja od teraz zawsze będę w nim oddawał hołd mojemu ulubionemu członkowi (jak to brzmi) zespołu śpiewając:
ułooooooooooooooooooo..... KA-ZON
ułooooooooooooooooooo..... KA-ZON
Przy okazji, gdyby na koncert NK trafił jakiś zbłąkany konfederata
, to poniższa wersja też się świetnie sprawdza:
ułooooooooooooooooooo..... WI-SIAŁ
A tak naprawdę to chyba się zestarzałem i straciłem DYSTANS i POCZUCIE HUMORU (TM) (z góry przepraszam Klub miłośników Żubra za użycie znaku towarowego i jego ewentualne, niecelowe zniekształcenie
), bo mimo, że na koncercie w Łodzi zagrali sporo numerów, które autentycznie lubię (choćby 5 numerów z pierwszej płyty) i mało tych, których autentycznie nie znoszę (były tylko 2 takie), to nawet przez chwilę nie naszła mnie ochota, żeby zdjąć koszulkę i jak za starych czasów ruszyć w pogo i robić dym wśród młodzieży.
Mógłbym powiedzieć, że wyjazd był stosunkowo udany, ale nie byłaby to prawda, bo mimo koncertu w Łodzi był to świetny weekend (chociaż jestem cholernie zmęczony, a jak dojechałem do domu o 3:30 to nawet mi się spać już nie chciało
), bo znowu mogłem robić to co jest w takich wyjazdach najlepsze i czego mi w czasie pandemii brakowało, czyli:
herbaty łyk i dyskusje po świt
(chociaż ja jako kierowca jednak nie piłem
) w dobrym towarzystwie.
Pozdrowienia i podziękowania dla towarzyszy niedoli i.... chuj