Postautor: Vorgel » ndz sty 27, 2019 6:12 pm
Żeby już nie robić zamieszania w survivorze, tak to widzę, stan na 2019 rok.
11. World Painted Blood. Posłuchać i zapomnieć. Fatalna produkcja wokali, a dynamika nagrania poniżej wszelkiej krytyki.
10. Repentless. Początkowo oceniałem trochę lepiej, nic tu jednak nie powala na kolana. Album robi wrażenie brzmiącego dobrze, ale to po prostu ten sam szablon, co inne metalowe zespoły obecnych czasów.
09. Christ Illusion. Album robi dobre wrażenie przy pierwszym odsłuchu, później łapię się na tym, że oni po prostu poszli po najmniejszej linii oporu. Da się tego jednak słuchać.
08. God Hates Us All. Tom Araya śpiewa przez wokoder. Sprasowane, okropne brzmienie całości. Kawałki jeszcze w miarę się bronią, przynajmniej niektóre.
07. Diabolus in Musica. Ciężko się było do tego krążka przekonać, ale podoba mi się, bo jest inny. Ma klimat i nie brakuje killerskich riffów.
06. Divine Intervention. Ostatni naprawdę dobrze brzmiący Slayer i chociaż pojawiły się pierwsze eksperymenty z wokoderem, to na szczęście Araya nie nadużywa tego urządzenia.
05. Reign in Blood. W zasadzie ten i Seasons lubię tak samo. Reign to monolit i dość konkretna petarda, chociaż w 1986 były zespoły grające thrash i mające tak samo dobrą produkcję (np Dark Angel), albo raczej brzmienie, bo ten album nie został wyprodukowany tylko zrealizowany. To jednak Slayer stali się legendą mega czadu.
04. Seasons in the Abyss. Album brzmi masywniej niż płyty z lat 80, ale filozofia się nie zmieniła. Może ciut więcej wirtuozerii, może trochę bardziej przystępnie, ale nie ma tutaj niczego, czego nie było na dwóch poprzednich krążkach.
03. Hell Awaits. Niewątpliwie wyjątkowe Slayer, tylko 7 utworów ale są one dłuższe niż poprzednio i w zasadzie później to tylko numer Seasons in the Abyss się do tego zbliżył. Ponoć główną inspiracją Kinga w tamtym czasie był inny King, a konkretnie jego grupa Mercyful Fate. Co by nie mówić, klasyka.
02. Show No Mercy. Najlepszy thrashowy debiut. Ma oczywiście wszystkie charakterystyczne składniki klasycznego metalu z początku lat 80, no ale ma coś jeszcze. Myślę, że gdyby Venom potrafili grać to mogliby zrobić taki album. Na szczęście nie potrafili, Slayer jest jedno, a Venom sobie poradzili całkiem dobrze w tym swoim muzycznym analfabetyzmie.
01. South of Heaven. Mój pierwszy kontakt z Slayer, ta muzyka ma chore brzmienie, jest dość osobliwe, inne niż na pozostałych płytach zespołu. Atmosfera duszna, riffy przyprawiają o gęsią skórkę, jak w dobrym horrorze. Cóż dodać, faworyt pozostaje niezmienny od lat, chociaż w zasadzie wszystko od debiutu aż po Divine było u mnie kiedyś, przynajmniej przez krótki okres na topie.