Postautor: ÓsmyUtwórNaBNW » pt cze 09, 2023 3:04 pm
Final Frontier gdyby został odpowiednio dopracowany to mógłby być najlepszym albumem całego reunion. A Matter of Life and Death musiał być taki jaki został wydany i podobnie Book of Souls czyli odpowiednio; miejscami nudnawy, miejscami ciekawy, ciężki i posępny album oraz bezbarwna płyta gdzie wszystko zlewa się w jedno. Tam za bardzo nie dało się już nic więcej wycisnąć. Można ewentualnie na AMOLAD skrócić kompozycje a na BoS popracować nad wykonaniem (refreny, sola). Final Frontier to inna bajka. Tam naprawdę był fajny pomysł. Przede wszystkim brzmienie. Wreszcie jest klimacik lat 80, jest słynne studio z Nassau, jest pod względem o wiele lepiej niż np. na Dance of Death. Tylko, że brzmienie brzmieniem, ale tu się tak duzo rzeczy nie zgadza. Np. taki Starblind, co z tego, że instumentalnie jest miodzik, klimat Somewhere in Time jak się patrzy skoro część wokalna jest przeładowana. When the Wild Wind Blows ma potencjał ale dlaczego ten utwór jest taki mięciutki, taki leciutki i te melodie tak dziecinne? W Talisman i Alchemist (tu niestety też bardzo kuleje Bruce) aż prosi się o szybkie petardy gitarowe Adriana lub Dave'a, tak wiem, że Janick jest kompozytorem ale on na tym albumie był w wyjątkowo, nawet jak na siebie złej formie. El Dorado mógł być fajnym rockerem na miarę Wicker Mana, ale dlaczego Bruce tam dosłownie gada, a nie śpiewa? W Mother of Mercy, bardzo fajnym zresztą ostatnie 30 sekund nie ma żadnego sensu. Jedynym utworem, który podoba mi się w 100% jest Isle of Avalon. Jak pierwszy raz słyszałem ten utwór to były potężne ciary bo klimat lat 80 tu aż wyskakuje z tego utworu i kompozycyjnie jest bardzo dobry od A do Z.