1. Lost in a Lost World - ocena mocno subiektywna, po prostu najbardziej mnie urzekł, klimat z moich ulubionych czasów Maiden (Factor/Virtual/BNW)
2. Death of the Celts - podobnie jak wyżej, czuć Virtual, numer to drugi Clansman/Nomad plus wg mnie fajny nowatorski, zakręcony bridge
3. The Parchment - mocny walec IM, nawet bez szybkiej części na końcu nie straciłby swej mocy
4. Senjutsu - bardzo oryginalny, nie w typie Maiden, a bardziej Judas, chwilami z klimatem Nostradamus, fajnie że zrobili coś innego niż standardowo (podobnie jak Satelite 16 z Final Frontiera, ale rozwinięty do pełnej piosenki)
5. Hell On Earth - super melodie, majersztyk kompozycyjny, niby Maiden ale zaskakuje...i ta nagła zmiana klimatu jak zaczyna 'Love in anger, life in danger(...)'
6. Darkest Hour (balladka w stylu Bruce'a, można by ją dać na Chemical Wedding)
7. The Writing of the Wall - klasyczne granie, ale numer bardzo świeży w wykonaniu IM, i chyba najlepsze solo na płycie, to Smitha oczywiście
8. The Time Machine - nawet się zastanawiałem przed premierą, czy Janick wsadzi czwarty z rzędu wstęp akustyczny jako kontynuacja The Legacy, The Talisman, The Book of Souls.. i nie pomyliłem się, kawałek ratuje aranżacja Bruce'a, za to muzycznie taki trochę chaotyczny zlepek jakichś pomysłów Janicka
9. Days of the Future Past - rocker...ale były lepsze, czemu nie zagrali tego szybciej o 30%, kawałek miałby charakter, a album byłby 1-płytowy
10. Stratego - najsłabszy kawałek IM ever, aranżacyjnie, muzycznie, wokalnie...z samych pomysłów melodycznych można by ułożyć fajny numer, ale trzeba by od podstaw inaczej go przemyśleć...Jan to taki kompozycyjny ewenement, bo albo robi utwory po prostu genialne (patrz: Ghost of the Navigator, Dream of Mirrors, Dance of Death, The Talisman, Book of Souls), albo gnioty (może nie będę wymieniał), akurat na tę płytę przyniósł same gnioty, na kolejnej będzie lepiej.
Album oceniam bardzo pozytywnie, głównie za pomysły i klimat. Dość surowy, melodyka jakby nie wychodzi na pierwszy plan, ale kryje się w subtelnościach. Płytę prowadzą zdecydowanie Bruce i Steve (wielki powrót Steve'a od czasu X Factor), gitarzyści trochę są z tyłu, Nicko w sumie bez popisów. Mastering mógłby być lepszy, ale w IM nie to jest najważniejsze (nie wiem, czy też ma ktoś wrażenie, tak jakby sekcja była zbyt sterylna, a gitary przytłumione, wokal często zbyt schowany). No i niestety...Murray potwierdza, że już od dłuższego czasu nie ma pomysłów nawet na solówki, o swoich numerach już nie wspomnę (ostatni udany to Benjamin z 2006 roku).