Kilka słów ode mnie. Przesłuchałem (prawie, ale o tym dalej) chyba z 4 razy. Do tego pojedyncze utwory dodatkowo, bo spotify mi je potem wrzucał na playlistę.
Afterglow
- Strasznie zaśmiecony dźwięk. Bruce się męczy w kilku momentach, ale melodia refrenu zapadająca w pamięć. Ogólnie przyzwoity numer. Jeden z nielicznych.
Many Doors to Hell
- Dobra melodia, ale trochę razi wycie przed refrenem. Szkoda, bo zwrotki i refren bardzo fajnie zaśpiewane. Byłoby dobrze plus, jest tylko dobrze.
Rain
- Ta recytacja (bo melorecytacją ciężko to nazwać) totalnie z dupy, zwłaszcza po poprzednim numerze. Kilka ciekawych fragmentów, np. ten przed "rain on the graves" kojarzący się z Ghostem, ale ogólnie słaby kawałek. Chyba jeden ze słabszych na płycie.
Ressurection Man
- Dziwna melodia na początku. Jak z westernu. Niby spoko, ale znowu z zupełnie innej parafii niż poprzedni numer. Sam numer słaby. Bruce męczy się od samego początku. O ile w poprzednich to były pojedyncze wersy, to tutaj cała zwrotka brzmi jak wymęczona. Zdecydowanie lepiej jest w refrenie (jeżeli chodzi o wokale). Sam kawałek, to nic ciekawego w nim nie ma. Niespójny, jakby za dużo chcieli w nim upchnąć. Najpierw ta melodyjka, potem sabbathowy motyw.
Fingers
- Najlepszy z dotychczasowych. Fajna, wpadająca w ucho melodia. Wokal w tym numerze też bardzo fajny. Gdyby ten poziom trzymały pozostałe była by bardzo fajna płyta.
Eternity
- Dobry numer. Ciężko go ocenić, bo jestem przyzwyczajony do wersji Maiden. Z drugiej strony słuchając go nie mam wrażenia, że coś jest nie tak, więc albo zmiany są korzystne albo niewielkie.
Mistress
- Niby niezły, takie standardowe cięższe granie, ale przeleciał i nic nie zostało w pamięci.
Face
- To mogłaby być bardzo dobra ballada. Taka w stylu Bruce'a. Jak się zaczęła to myślałem, że rozwinie się w stronę Navigate. Niestety psuje ją słaby refren. Bardzo mi się podoba linia w zwrotkach. Przy nich ta w refrenie jakaś nijaka się wydaje. Po fajnych nastrojowych zwrotkach przydałoby się to wzmocnić lub złamać głos w refrenie.
Shadow of the Gods
- Klawisze na początku zapowiadały kolejną nastrojową balladę (dwie z rzędu to raczej średni zabieg na jednak ciężki album). Początkowy wokal (w tej zupełnie spokojnej części) mi podobał. Średnio brzmią te zaśpiewy "z mocą", ale nie razi to tak jak w Many Doors czy Ressurection. Druga połowa nagle się rozkręca. Przejście spoko, fajny riff, wokal z nim współgra. Ogólnie numer wypada na plus.
Sonata
- Niewiele pamiętam z tego numeru. Jedyne to "save me now". Za tą frazę muszę Bruce'a pochwalić. Brzmi to bardzo fajnie. Przejmująco. Z drugiej strony sam numer... nie wiem nawet czy choć raz doczekałem do końca. Strasznie mi się dłużył.
Ogólnie dość średnia płyta. Ma kilka przyzwoitych lub nawet dobrych numerów: Afterglow, Fingers, Face, Shadow, ale większość to zwykłe przeciętniaki. Powiedziałbym, że jeżeli chodzi o styl całej płyty, to jest to kontynuacja Tyranny of Souls. Też jest metalowo (tylko, że nie jest to klasyczne heavy). Bruce nie wypada źle jak na swój wiek, ale i tak jest kilka momentów, które rażą mnie w uszy. Niepotrzebne wyciągnięcia. Słaba jest też produkcja. Dźwięk strasznie "brudny", ciężko momentami wyłapać instrumenty. Trochę wrażenie jak na średio nagłośnionym koncercie. Niby wiesz co i jak grają, ale bardziej sobie to wizualizujesz niż rzeczywiście słyszysz.
Do całej płyty nie będę wracał. Do pojedynczych numerów może (jak mi spotify puści). Nie wiem czy ją kupię (kolekcjonersko), ale raczej skłaniam się ku "nie".