Troszeczkę lepiej niż na Diabolical, ale ogólnie "męczy bułę" strasznie. Przeciętny album z przebłyskami gdzieniegdzie, czyli tak, jak każda płyta po The Antichrist. Szkoda, że nie ma już Mike'a.
Co prawda słuchałem jak na razie w całości tylko raz, ale jestem trochę innego zdania.
Nie, żeby "Birth Of Malice" rozjeb*ło mnie na kawałki. Co to, to nie. Mimo wszystko lepiej tę płytę odebrałem. Pewnie głównie przez to, że przy okazji poprzedniego lp się zawiodłem. A tu jest zdecydowanie lepiej pod każdym względem. Przede wszystkim więcej "życia" jest w tych kawałkach. Same riffy bardziej w starym stylu. No i sola normalne, takie jak być powinny. A nie zapierd*lanie po gryfie, z góry na dół i z powrotem, z prędkością światła.
Oczywiście nie jest to jednak to, co by mnie po całości zadowalało. Ale generalnie już lata temu pogodziłem się z tą myślą, że Destruction nie nagra już niczego na poziomie choćby "All Hell Breaks Loose".

So what if the master walked on the water.
I don't see him trying to stop the slaughter.