Czas na moje żale - miałem nie jechać, pojechałem, jestem zajebiście zadowolony.
Koncert wydaje mi się zupełną odwrotnością Berlina
Organizacja - porażka
Wiejskie miejsce, horrendalnie wyśrubowana cena, wszystko byle naciągnąć więcej ludu (trybuny to szczyt kretyństwa), impreza przed koncertem sprawia wrażenie obchodów "Dni Wasilkowa" z kiełbasami, piwem, budami, krzakami i brudem. Zmierzając w stronę sceny przez pole (zamiast miedzy stały budy z kotletami) i kolejne fortece barierek czułem się trochę jak nieproszony fiut, który wciąż za mało wydał, więc może sobie kupi jakąś odgrzewaną kiełbasę i zapije szczynami. W ramach rewanżu zbojkotowałem kolejkę i obszczałem im z zewnątrz 2 toy toye. Scena jakaś nieformatowa, kwadratowa, członkowie zespołu znikali w głębi z pola widzenia. Nagłośnienie GC przyjemne (solówki i wokal na zdecydowany plus), choć ciche. Sektor podobno zbyt cichy, fani zagłuszali Bruce'a. Przez oddzielenie GC i płyty ginie ciągłość publiki, co znacznie ujmuje klimatu, trochę jak świnie w zagrodzie.
Ludzie - największy możliwy miszmasz
Są plusy, sa minusy. Ciężko mi ocenić z perspektywy zagorzałego fana, bo niby normalne pytanie
- Wiesz, czy zaczną od Aces High?
przenosi mnie do limbo, a ciąg dalszy rozmowy tylko mnie w nim pogrąża:
- Byłem już na jednym koncercie z tej trasy, są w niezłej formie.
- Eeeee, w 2008?
Przed wejściem - morze chlania, pijusów, wysypiska i błota, ale do sceny na szczęście daleko. Płyty nie ocenię - nie pobyłem długo.
10 minut przed gigiem bez problemu wchodzę do 5 rzędu przy pomocy "Przepraszam" (więc jednak GC to nie są sami trufani
), dalej już nie przechodzę, nie chcę włazić na chama. W czasie koncertu inni nie okazują się jednak tak wspaniałomyślni i ciągle trzena uważać na cudze łokcie. Sporo ludzi cały koncert próbuje się wcisnąć, choć tak naprawdę idioci wymieniają się w kółko miejscami.
Publika zaczyna skandować "Iron Maiden", "Napierdalać" ;////////////, ja pier***. Z czasem uczą się "Maiden, Maiden... ", "Maiden-klap-klap-klap", i "Ole ole".
Leci satelita - obok mnie nikt nie zna tekstu.
Wchodzi zespół - zaczyna się kocioł, fale po 2m w każdą stronę i próby chamskiego wpieprzania się przed innych. Czuję ulgę, że z dziewczyną zabrałem się jednak do Berlina. Z drugiej storny powtórka z Niemiec, bo jakiś burak przeszkadza mi w rozłożeniu flagi. No kur*a, przecież polska oO
W czasie koncertu podchodzę przypadkiem 2 rzędy do przodu (choć licząc walkę o miejsce zmieniałem je kilkanaście razy) i to bez żadnych łokci, wystarczy skorzystać z luk po pchających się idiotach. Kolejne próby rozłożenia flagi i ku mojemu zdziwieniu - las rąk pomaga i baner powiewa przez calutkie intro Talismana. Za którymś razem "Sail On, Maiden" zaczyna wędrować powoli do przodu i wisi resztę gigu na barierce. Klasyki są powszechnie znane, Talismana i WTWWB śpiewam sam. Obok kumpla DoD pomylili z FotD, Talismana z Ghostem, a WTTWB z Evilem
;/
Podsumowując: chaos i żywioł, ale w butach zbyt często słoma, zderzenie zachodu z prowincją. Nie mówię tu o wszystkich, zachowanie wielu osób naprawdę zasługuje na uznanie. Mam nadzieję, że po prostu stałem w złym miejscu.
Porównując do publiki Niemieckiej: jest głośniej, skoczniej, więcej życia.
Porównując do pierwszych rzędów z Niemiec (bo Niemców tam wielu nie było
): GC ssało z połykiem. Na wyjeździe wszyscy wokół mnie znali tekst, swoje role i szaleli, ale każdy wiedział gdzie stoi.
Zespół
Dał z siebie naprawdę wiele. Steve'a i Bruce'a chyba napędziła publika, bo widać było ich zaangażowanie, krzyczeli nie tylko do pierwszych rzędów
Janek może i fajnie, ale jesli ktoś nie widział w Berlinie, niech nie mówi o jego harcach. U nas był niestety troche przymulony, może za dużo Holandii
Nicko bębnił, Adrian grał, Dave był rybą - klasyka.