OK, wiele osób pisało swoje relacje, ja niestety nie miałem dotąd czasu, żeby siąść i porządnie to zrobić. Od razu uprzedzam, że będzie dłuuuga.
Na Bemowo udaliśmy się z moim kumplem (pozdro Coen ;D DZIĘKI raz jeszcze !! ) tramwajem 35. Zaskoczyło mnie, że raczej niewiele osób nim jechało, spodziewałem się, że będzie pełny i zapchany, a tu surprise. Interesowało nas Maiden i wcześniej Motorhead. Zatem dotarliśmy pod bramy jakoś na pół godziny przed Lemmym i spółką. Byłem na Bemowie po raz pierwszy, więc wiadomo, ogrom tego miejsca zrobił wrażenie. Wszędzie wkoło budki z piwem, jakies jedzenie itp. Niemniej jednak byliśmy najedzeni i napojeni, więc przez cały pobyt na Bemowie nie interesowały nas żadne budki z żarciem czy piciem. Widzieliśmy autobus (Red Bulla chyba), na którym jakaś kapela grała. Wzrokiem szukałem oficjalnego „merchu”, bo miałem nadzieję na event-shirt z Soni, ale takowego nie było z tego co później zauważyłem. Liczyłem też że chociaż koszulkę ‘Rime…’ oryginalną kupię, nawet pytałem jakiegoś gostka, który taką miał czy tutaj nie sprzedają (jak to czytasz, to pozdro!
)
Na GC wbiliśmy od prawej strony, grał jeszcze
Mastodon. Ustawiliśmy się po lewej stronie sektora, z tyłu, tuż na lewo od wieży oświetleniowej (i tę miejscówę zajmowaliśmy do samego końca). Mastodon nie zrobił jakiegoś mega wrażenia, nagłośnienie było takie sobie, ogółem też tego typu muzyka mi średnio odpowiada.
Po Mastodonie przerwa, czas na ‘toi toia’ itp.
wtedy też w końcu znalazłem oficjalny sklepik, ale t-shirty moim zdaniem rewelacyjne nie były i szkoda 100 zeta na nie było, tym bardziej, że mam już fanty z Berlina – czapkę i tourbook. Przy okazji, nie wiem jak to było na poprzednich koncertach na lotnisku, ale kolejki do toalet są mega duże, a i to biorąc pod uwagę, że część osób idzie załatwiać potrzeby pod płot. Zdążyłem na Motory dosłownie na styk.
Lemmy i spółka wypadli trochę poniżej oczekiwań. Byłem bardzo ciekaw jak mi przypadnie
Motorhead w wersji na żywo, bo słuchając z YT itd. większość ich twórczości brzmi mi na jedno kopyto trochę.(a zastrzegam, że oprócz Ace of Spades raczej nie znam nic więcej) Pierwsze co mi się rzuciło na uszy, to jak bardzo Lemmy ma „przepalony” głos
spodziewałem się tego, ale żeby aż tak ;D jak ten człowiek w ogóle wydaje z siebie dźwięki ?! Poza tym z nagłośnieniem był jeden zasadniczy problem: Lemmy za cicho. Przez to większość utworów brzmiała dość podobnie. Muszę przyznać, że Motory mają super riffy, przypominają mi tym taki typowy rock a’la AC/DC. Bardzo podobała mi się końcówka ich występu, utwory grane po kultowym „Ace of Spades” miały wyraźniej lepszego kopa niż te z początku. Lemmy co jakiś czas pokrzykiwał coś tam do publiki, ale specjalnie wielkich tańców nie odprawiał na scenie
Po Motorhead, przerwa. Tutaj trochę się z kumplem wynudziliśmy, bo Hunter nas specjalnie nie interesował i nie było co robić przez co najmniej pół godziny. W końcu jednak doczekaliśmy się: puszczono „Doctor, Doctor”! Po tym słynnym już intrze, rozpoczęło się
Satellite 15… podtrzymuję to co pisałem w relacji z Berlina – wstęp zbyt długi zdecydowanie. Wyjściu Panów z Maiden towarzyszyła jak zawsze wrzawa i rozpoczęło się
The Final Frontier. Tu zauważyłem (i działo się tak głównie przy utworach z nowej płyty), że mało kto w ogóle śpiewa słowa, czy jakkolwiek reaguje na coś poza refrenem :/ O publice jednak akapit pod koniec. Po otwarciu przyszło
El Dorado – ten utwór zyskuje na koncertach bardzo mocno, powiedziałbym, że dopiero na żywo zespół wyciągnął z niego ile się da. Potem żelazny klasyk –
2 minutes to midnight. Po usłyszeniu wcześniej już łącznie 3 razy nie robi może takiego wrażenia, ale mam sentyment, gdyż był to jeden z moich pierwszych utworów Maiden, którego w wykonaniu z LAD słuchałem non-stop swego czasu. Po klasyce przyszedł czas na gwóźdź programu –
The Talisman. Oba koncerty na których byłem potwierdzają: z piątki utworów z TFF na koncertach najlepiej wypada właśnie ten. Prognozuję, że jeśli kiedyś Ironi będą grać coś z ostatniej płyty, to właśnie to! Niestety, w wykonaniu w Wa-wie zauważyłem pewne zgrzyty – Bruce trochę wokalnie nie dawał rady, lepiej było w Berlinie. Jednakże ostatni refren = pełna MOC!! Następnie była przemowa Bruce’a który powitał publiczność, powiedział o Sonisphere a także o złocie TFF w Polsce, pośmiał się z Adriana, który zdaje się nie mógł dorzucić kostki do publiczności (chyba o to chodziło ?) a następnie zapowiedział
Coming Home. Utwór bardzo solidny, na albumie mocny punkt, na koncertach też, ale nie wybija się jakoś ponad resztę. Zespół w bardzo dobrej formie i tutaj to widać. Kolejna piosenka –
Dance of Death zmiażdżyła mnie totalnie!!! Podobnie jak w Berlinie, uważam, że ten utwór wprost idealnie nadaje się do stosowania przy nim oświetlenia, co Maiden zresztą czyni. Bruce doskonale daje sobie radę w DoD, ogółem to był jeden z najmocniejszych punktów programu. Następne dwa utwory
Trooper i
Wicker Man: chyba oba już uznawane za klasyki, jednakże wg. mnie tylko ten pierwszy tak naprawdę zasługuje na to miano i na koncercie właśnie Trooper wypada zawsze GENIALNIE. Wicker (już po raz drugi dla mnie) wypadł średniawo, po prostu jest, b. fajnie ale szału nie ma. Kolejny utwór, poprzedzony mową o fanach na świecie, Jedi itd. –
Blood Brothers , świetny koncertowy kawałek, na pewno z BNW najlepszy możliwy wybór (może poza Ghost of the Navigator
) Następny w secie –
When the Wild Wind Blows – solidne rzemiosło Harrisa, epicki utwór, ale Talismanowi na żywo nie dorównuje. Z perspektywy to nawet uważam, że zamiast niego lepsze byłoby np. Paschendale lub Reincarnation of Benjamin Breeg. Końcówkę właściwego koncertu zaczął
The Evil That Men Do , w trakcie którego wychodzi Eddie i gra na gitarze. Fajny utwór, dobrze że go grają. Kolejny to koncertowy ‘must-be’ –
Fear of the Dark. Tutaj publika pokazała na co nas stać. Było głośno, myślę, że głośniej niż w Berlinie, ja oczywiście też darłem się wniebogłosy ;D Na koniec zostało
Iron Maiden. Utwór – perła, w trakcie którego pojawia się WIELKI Eddie, naprawdę przeogromny, ta figura robi super wrażenie! Podobnie jak wykonanie tego utworu (jak i poprzedniego też). Nastąpiła krótka przerwa i Ironi wrócili na bisy: rozpoczęło się intro
Number of the Beast. W trakcie zza sceny wysunął się fajnie zrobiony diabeł. Sam utwór wykonany standardowo. Kolejne
Hallowed be thy name to od wielu lat żelazna klasyka koncertów Dziewicy. I tym razem nie zawiódł, choć faktycznie widać po nim, że wokaliście coraz ciężej, no cóż…. czas ima się nas wszystkich
Na ostatek zagrali
Running Free i tutaj już zarówno zespół jak i publika dawali z siebie wszystko, bo wiedzieliśmy, że to już niestety koniec po przedstawieniu kolegów z zespołu i paru zaśpiewach z publiką, Bruce i spółka pożegnali polską publiczność.
Nasze wyjście z terenu festiwalu przebiegło sprawnie, później udaliśmy się bezpośrednio na metro, myślałem, że zabłądziliśmy, ale jakoś trafiliśmy, w sumie o północy byliśmy z powrotem w hotelu
Ogółem spostrzeżeń okołokoncertowych: forma zespołu – podobna jak w Berlinie – b. dobra. Niektóre utwory wykonane lepiej, inne gorzej, ale ogółem dobry koncert. Widać, że chłopakom z Maiden też się podobało i dawali z siebie full mocy, Bruce wygadany, mówił 2 razy tyle co w Berlinie, po polsku też (scream for me Warszawa!!! i "Dziękuje" chyba też było) Technicznie też było spoko, ale uważam, że kanał ‘master’ dźwięku był ustawiony za głośno i był duży przester, szczególnie przy wokalu Bruce’a, powinno być trochę ciszej wszystko ustawione. Oświetlenie na tej trasie = bomba!
Polska publiczność uważam że wymiotła niemiecką pod wieloma względami. Wprawdzie stałem w kiepskim miejscu, bo na tyłach GC, gdzie mało kto jakoś aktywniej uczestniczył w koncercie, ale obok znajdowała się barierka zwykłej płyty, więc zachowaniem równałem do ludzi stamtąd
. Polacy byli mimo wszystko głośniejsi niż Niemcy, no i większość była zainteresowana bardziej koncertem niż innymi rzeczami. Nie widziałem tylu pijanych ludzi co w Berlinie, mam wrażenie, że ogółem większa kulturka była na Soni. In minus jednak – palacze! Prośba: wytrzymajcie bez jarania te pare h, a jak nie możecie wytrzymać bez palenia te 2h to to się nazywa nałóg i są od tego kółka wzajemnej pomocy i kliniki. Niektórzy nie lubią stać w dymie, a ja słyszałem dodatkowo, że podobno nie wolno palić w tłumie, ale pewnie się przesłyszałem. Kolorytu w naszej okolicy (lewa tylna część GC, pod wieżą oświetleniową) nadawał Ukrainiec (?? chyba ?? tak coś mój znajomy mówił, że to był koleś z tej ekipy od flagi Ukrainy) w żółtej koszulce sportowej Iron Maiden, pozytywny koleś, chociaż lekko nie kontrolujący równowagi ;D
Organizacyjnie: spodziewałem się duuużo gorzej, było spoko, ja tam żadnych zgrzytów nie uświadczyłem, może oprócz jednego: gdy wracaliśmy do GC sprawdzano bilety, a w regulaminie znajomy wyczytał potem w hotelu, że mogliśmy je wyrzucić nawet tuż po wejściu po raz pierwszy, więc strach myśleć co by było jakbyśmy tak postąpili. Nie wiem czy to sprawdzanie miało miejsce z osobami które się przedarły do GC… ale przecież nie ma sensu szukać kogoś takiego…
Podsumowując, świetny koncert, nie żałuję ani złotówki wydanej na GC, bo stałem najbliżej Maidenów w moim życiu ;D a przy tym mogłem spokojnie oglądać koncert i się bawić! Trudno mi go porównywać do pozostałych, jakie widziałem, gdyż każdy był super, w 2008 były wielkie klasyki, ale z kolei w tym roku są bardzo ciekawe utwory też… Kończę tę przydługą relację
Pozdro!!!