Postautor: RALF » śr lis 21, 2018 1:13 pm
Jestem po przesłuchaniach "Killers" i "Number...", CD w wersjach z 2015. No cóż, po pierwsze samo wydanie - bieda, nic ciekawego, jedynie dobra reprodukcja okładek... Jak za tą cenę, to bardzo słabo. Niestety, brzmienie mnie bardzo rozczarowało, mimo iż słucham tych płyt na dobrym sprzęcie hi - fi. Nic szczególnego, dominuje bas, nie ma tej ostrości, którą w heavy metalu tak lubię. Iron Maiden od lat robią wszystko po najmniejszej linii oporu, być może wydali to na CD ze względu na umowę kontraktową i tyle, podobnie mam z reedycjami oryginalnych tytułów na winylu, to już nie jest to brzmienie z lat '80tych. Odnoszę wrażenie, iż najlepiej Ajronom wychodzi promowanie głupawych gadżetów i gry, która infantylnością dorównuje propozycjom Nocnego Kochanka. Popatrzmy, jak się dzisiaj wydaje reedycje klasycznych albumów: Metallica, Pink Floyd, AC/DC, The Rolling Stones, Depeche Mode, Scorpions czy nawet mniej popularne grupy: Judas Priest czy Helloween - to świadczy o stosunku do fanów i swojej własnej twórczości. Ja już nic nowego od IM nie kupię, już reedycje z 1998 roku okazały się ciekawsze, zrobione lepiej w stosunku do ceny. Czytam opinie na rozmaitych forach, jak to miałem w zwyczaju, wiele osób wyraża swoje oburzenie. Z przykrością muszę stwierdzić, iż nie dziwię się takiemu stanowi rzeczy. Te reedycje kosztują po 50 PLN! Dla mnie to jest warte co najwyżej połowę, to powinno być sprzedawane jako wydania budżetowe. Kupiłem "Ride The Lightning" Mety (mój faworyt w ich dyskografii) w wersji podstawowej, i choć edytorsko to rzecz średnia, to jednak poprawa brzmieniowa jest znaczna, warta ceny. Sądzę, iż na tej podstawie można ocenić szacunek jakim Amerykanie darzą fanów i swoja własna twórczość, to jest kompletnie inny poziom. Nic dziwnego, iż właśnie Oni zaszli tak wysoko.
Popatrzmy na sprzedaż biletów w Ameryce Północnej - jest słabo, owszem do lipca przyszłego roku pozostaje sporo czasu, niemniej w NYC, gdzie zawsze było spore zainteresowanie ich koncertami (vide: 2017), tym razem jest ono słabiutkie. Zespół liczył na więcej, bowiem pozostawiono lukę czasową na kolejny wieczór, który tym razem jest zbędny. Zabukowali Toronto na dwa wieczory i jak na ten moment zainteresowanie jest słabe. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, iż zespół ten przypomina w 2018 roku objazdowy skansen, który może być atrakcyjny jedynie dla wąskiego grona odbiorców, pamiętających pierwszą połowę lat '80tych XX wieku, lub adeptów, którzy chcą zobaczyć coś oldskulowego, wizualny i soniczny archaizm. Trudno tu mówić o ponadczasowości ich propozycji, z resztą tego typu uwagi wysuwano już wcześniej i z perspektywy czasu, okazują się one zasadne. W kontekście powyższego irytować mogą również wypowiedzi managementu, bez przesady - ani to, co dziś zespół prezentuje na koncertach nie powala oryginalnością, jest raczej rozwinięta formą tego, co już było, ani też ich 'sukcesy' z ostatnich 12 miesięcy nie są aż tak duże, spore - popatrzcie na Rammstein, AC/DC, Metę - to są dopiero sukcesy i niezwykle poważne podejście do tematu. Rod Smallwood jest człowiekiem z klapkami na oczach, już dawno przestał inwestować w zespół, organizację trasy, PR, nowe technologie, które są obecnie standardem.
Ja chcę zapamiętać ten zespół z najlepszych lat (1982 - 1988) na tamte czasy, było to nawet fajne, choć bardzo kiczowate, jak całe lata '80te. Nie miałbym nic do zespołu, gdyby kontynuowali ten styl z klasą i za ciężkie pieniądze dawali ludziom jakość, niestety - tak nie jest. Nie widzę sensu w dalszym wspieraniu czegoś, co jest już dzisiaj namiastką zespołu z najlepszych lat, lepiej zapamiętać ich takimi, jakimi byli dawno temu. Generalnie widzę przed nimi dwie drogi: 1. Ogłoszenie ostatniej trasy trwającej parę lat, plus całej serii pożegnalnych gadżetów, opcja 2. Kontynuowanie tego wszystkiego dla samej zabawy, aby za dwa - trzy lata skończyć na poziomie rozpoznawalności reliktów pokroju Uriah Heep czy (jak dawniej - Deep Purple. Sądzę, iż w grę wchodzi ta druga opcja, bo to jest wygodne.
Poczytałem sobie ostatnio wywody Dickinsona o: Korzyściach dla UK z Brexitu (sic!), RNRHOF, Metallice, Ameryce i paru innych rzeczach. Trudno mi jest oprzeć się wrażeniu, iż z Bruce'em dzieje się coś niedobrego, może to skutek choroby(?) trudno mi powiedzieć, niemniej - jeśli On Na Prawdę Tak Myśli - oznacza to, iż Dickinson zatracił kontakt z rzeczywistością i żyje w swoistej mentalnej bańce. Znajomy pracuje w UK i twierdzi, iż wielu Anglików z jego pokolenia tak myśli, niestety (...) Na wszystko przychodzi koniec, szkoda że w tak złym stylu, cóż nie od nas to zależy.